Karnawał to
okres szczególny w Ekwadorze. To dni wolne od pracy i jedne z najważniejszych
imprez. W tym roku obchodzony był 8-9 lutego. Jest świętowany w wielu krajach
świata, ale w Ekwadorze w sposób specyficzny. Oprócz tańców, śpiewów i bajecznych parad
celebruje się zwyczaj wesołego skąpania przyjaciół w wodzie. Oficjalnie ładnie
to brzmi, a w praktyce chodzi o to, by jak najwięcej osób najzwyczajniej oblać
wodą, często brudną. Smigus dyngus? Coś w tym stylu. Do tego dochodzi karioka,
pianka w aerozolu, kolorowy proszek i farby przeróżne. Jednym słowem zmoczyć,
wybrudzić, pomazać, pomalować i mieć ubaw. Zaczynam się bać słuchając tych opowieści.
Chcę jak
najszybciej opuścić swoje Okna. Nadgorliwi już w tygodniu poprzedzającym
karnawał biegają po mieście z wiadrami, workami wypełnionymi wodą, jeżdżą z
beczkami. Bardziej nadgorliwi, stanęli na moście w Jujan i wielkim czerpakiem nabierają
wodę z rzeki i wylewają na przejeżdżające samochody i motocykle. Na szczęście
policja zdejmuje ich szybko i tłumaczy swoimi sposobami, iż takie hołdowanie
tradycji nie jest na miejscu.

W piątek od
rana świeci wielkie słońce, wyciągam wzrok w stronę gór Guarandy. Ciągnie mnie
do siebie górski karnawał. Indianie zawsze świętują ciekawiej. Jadę do
Echeamdii. Drogą, której nie ma w google map. Trochę dziurawa. Wieszają na niej
wszystkie psy, że straszna. Niestety, widziałam te wszystkie wybrzeża na końcu
świata i ta droga nie wywiera na mnie aż tak złego wrażenia;-)
W Echeamdii
słońce jest tak samo wielkie i góry już na wyciągnięcie ręki. Stoję na brzegu
miasta przy drogowskazie – strefa górska, prowadż ostrożnie. Po chwili
serpentyną wjeżdżam w strefę mgieł. Szalem, który chronił głowę przed słońcem,
teraz owijam się mocno, jest coraz zimniej. Od zakrętów kręci mi się w głowie.
Zaczyna się cywilizacja, Guanujo, przedmieścia Guarandy. Słyszę muzykę i widzę
tłum. Wysiadam. Przez centrum rusza karnawałowa parada.
Przebierańcy,
tancerze, tancerki, to przede wszystkim na nie
wycelowane są aerozolowe pianki, przecierają tylko oczy i tanecznym
krokiem maszerują dalej. W kolejnej grupie tanecznej w tradycyjnych strojach,
widzę bardzo wysokiego „Ekwadorczyk” i w dodatku blondyna. Obok niego inni
dziewnie wyglądający „Ekwadorczycy”. Już
mnie widzą, tzn. demaskują że nie jestem stąd. Gdy dotrą do „mety” blondyn mnie
odszukuje, bo jest ciekawy skąd jestem. On jest z Niemiec, a inni koledzy z
Włoch. Wszyscy na rocznej wymianie uczelnianej w Guarandzie.


Na głównym
placu zaczyna się koncert, gorąca muzyka rodem z wybrzeża. I karioka. Zaszło słońce, jest chłodno. Będa
sie bawić do wieczora. Tymczasem sama Guaranda przygotowuje się go głównych
obchodów, trawają wybory reiny karnawału. Jeszcze jest spokojnie. Szaleństwo
zacznie się jutro, w sobotę. Tutejszy karnawał jest jednym z najważniejszych w
kraju, ze względu na
tradycyjne wydarzenia z Taitą i ceremonią Pawcar Raymi,
które osbywają sie w całym mieście. Z coladą z capuli, brzoskwiń i innych
andyjskich owoców – w języku kiczua brzmi to: jatun jucho. Najciekawsze dopiero przede mną.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz