Mnóstwo bananowców, coraz więcej plantacji palm oleistych i
ciężarówek z ich owocami. Będą robić margarynę, olej, mydło, świeczki.
Kosmetykom też się coś dostanie. Zbliżam się do Santo Domingo, więc pobocza panamericany
usypane są ananasami, to drugie po Milagro centrum tych owoców. Środek ulicy
natomiast dekorują sprzedawcy wszystkiego. Na wyciągnięcie ręki kierowca ma
zimne napoje, świeże, obrane i pokrojone owoce oraz urozmaicony czas oczekiwania
na zielone światło. Zieleń coraz gęstsza. W strugach deszczu wysiadam na skrzyżowaniu
Atacames – Esmerldas.
Budzę Julia telefonem. Jest 14.30. Jedziemy do Carol na
obiad. Wcinam kurczaka z patakonami i wpatruję się w gospodynię. Po to bozia
stworzyła piękno, by się na nie patrzeć. Jest taka ładna. Inne piękno, w które
mogę się wpatrywać godzinami, to ocean. Dzisiaj słońce całą swoją urodę zachodu
skrywa wstydliwie za chmurami. Pomiędzy nimi purpurowa czerwień i pomarańcz.
Nadchodzi czas kolacji. Chcemy gotować, ale nie znajdujemy o
tej porze świeżej ryby. Zaglądamy do garnków w ulicznej garkuchni. Czego byśmy
nie wybrali, będzie pyszne. Dlaczego jedzenie w Esmeraldas jest takie smaczne? Bo
potrafią zrobić użytek z kokosów, chce im się je zetrzeć na wiórki, zrobić
mleko i dodać do potraw, jak na Sri Lance. Esmeraldas słynie ze swojej kokady.
Pani Rosalia od ponad 20 lat wyrabia w domu pyszne kokosowe
słodkości. rozpływają się w ustach. Niestety ostatnio częściej niż wyrabianie
słodkości absorbuje ją latanie do Bostonu, by się cieszyć wnukiem. Przyjdzie
się wszystkim w Esmeraldas obejść smakiem. Wdepnęliśmy do
niej na chwilę (Każda babcia
przecież czy to na równiku, czy na jakiejkolwiek innej szerokości geograficznej,
z przyjemnością i bez końca opowiada o swoich wnukach.), by kupić coś na deser, wychodzimy po godzinie. - Ludzie stąd
mają to do siebie, że lubią dużo gadać – kwituje Julio. Sam jest z Quito, a
jego babcia z Polski:-)
Wierzy, że kiedyś uda mu się tam pojechać i ojczyzna babci, nie będzie na
zawsze tylko mglistym wyobrażeniem.
Jest sobota, wigilia walentynek. Przyjaciele gromadzą się w
parku centralnym, siedzimy i my. I patrzymy, jak setki rąk wystukują
przyjacielskie i miłosne smsy. Tego wieczoru nadzwyczaj kwitnie pisarstwo i
czytelnictwo. Szkoda, że tylko krótkich wiadomości tekstowych. To jest kultura
Ekwadoru. Szukam wielkich dzieł i nazwisk, ale wszędzie tak pusto. W
biologicznej dżungli, kulturalna pustynia. Wszystkie ślady prowadzą gdzieś zagranicę, do Kolumbii, Pery, Chile, Argentyny. Odkryłam ostatnio Virgilia Piñerę. Jego "Fałszywy alarm" - mistrzostwo teatru absurdu, dlaczego zachwycamy się w Europie tylko Ionesco? Będąc upartym baranem, będę szukać
dalej.
Zatrzymujemy się przy wąskiej ścieżce prowadzącej na górkę,
na której na niewielkim prowizorycznym murze napisano – przejścia nie ma.
Przechodzimy i jesteśmy na czarnej plaży. Dokoluśka tylko czarny piasek. Skaczemy
po falach, tarzamy się w czarnym piaskowym błocie, niczym tym znad morza
martwego;-) Jakoś nie przyszło mi do głowy, ile się będę musiała namęczyć, by go
wytrzebić ze wszystkich ubrań.
Kilku surferów i jedna blondynka. Solita i ładna. A to, że
ładna, nie dziwi wcale, bo jest Argentynką z polskimi korzeniami i nazwiskiem.
Jeszcze nie wiemy o tragedii, która spotka 2 inne Argentynki, zamordowane w
Montanicie, turystycznej Mekce Ekwadoru. I problemach w stosunkach
międzynarodowych argentyńsko-ekwadorskich. Na dociekaniu motywów, powodów i
okoliczności upłyną kolejne tygodnie ludu ekwadorskiego. Śledztwo będzie się
ciągnąć jak … po gaciach. Ktoś będzie miał interes w tym, by je tak zagmatwać,
by było jak najtrudniej rozplątać. Nie
należało też do przyjemności wysłuchanie historii dwóch Cziliczyków, którzy w
tejże samej Montanicie dostąpili nieprzyjemności bycia odurzonych skopolaminą.
Ochoczo powyjmowali swoje najcenniejsze rzeczy i zapakowali do torby złodzieja.
Nie mogli postąpić inaczej, tak działa skopolamina.
Plaża w Mompiche. Znów przewaga czarnego piasku. Błogie
lenistwo, chleb z miodem i znowu lenistwo, na piasku albo na falach. I krrrach.
Wraca Julio z deską. Kuleje i krwawi. Raya przecięła mu stopę. Zbieramy manele
i tuptamy szukać apteki. Na głównej ulicy wzbudza ciekawość nasza ceremonia
odkażania. Oprócz współczujących min na nie wiadomo co kryjących głowach,
znajduje się jedna głowa na karku, zdolna coś zrobić. Facet prosi zapałki w
najbliższym sklepie, zapala wytrzaśnięte skądś bierwiona i zaczyna osuszać
ogniem ranę.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz