Ekwadorskie "Karaiby"



Jorge z Graciellą przeoczyli wjazd do Esmeraldas ze słynnym pomnikiem leona. Leon choć sunny, jest mały. Zorientowali się, że musieli minąć Esmeraldas, gdy byli tuż przed Atacames. Czekali na mnie przy plaży. Plażę w tym mieście słychać z daleka. To jedna z najbardziej rozrywkowych w tym kraju. Jak piaszczysta plaża długa, stoją rzędem obok siebie namioty z czymś i prawie każdy gra swoją muzykę. Pomiędzy plażowiczami krążą kobiety oferujące masaże i warkoczyki. Jedziemy szukać spokojniejszego miejsca na wypopczynek.

Ulica przedzielona jest usypanym pasem ziemi ogrodzonym po bokach betonowymi krawężnikami. Typowa wjazdowa ulica do ekwadorskich miasteczek. Można ją nazwać dwupasmówką, ale to nie ma znaczenia, bo zawsze pasów jest tyle, ile zmieści się samochodów obok siebie. Po bokach smutne domki z drewna, bambusowych mat i blachy. To jest Muisne? – pyta Graciella. Góralka z Riobamby spodziewała się chyba czegoś innego po nadmorskiej miejscowości przyjmującej turystów.

Dojeżdżamy do końca kontynentu, leży tu fragment miasteczka Muisne, dalsza jego część z centrum, znajduje się na wyspie. Od pół roku jest tutaj pieszy most, jako alternatywa dla łódek. Plaża znajduje się na przeciwległym brzegu wyspy. Długa i piękna, ma około 9 km, na północy wzrok sięga do wysuniętego mocno na zachód punktu lądu - Cabo de San Francisco, a na południu – hotelu Decameron Mompiche.

Nieliczne zabudowania przy plaży to posiadłości należące do obcokrajowców, którzy przyjeżdżają tu średnio raz na rok, lub na 2 lata. Wszędzie plantacje kokosów, prowadzące do farm siągających wgłąb wyspy i stawy hodowlane z krewetkami. Plaża świeci pustkami. Na prowizorycznej ławce siedzi kobieta. Jedyna żywa dusza. Zapytana o nocleg, wskazuje kilka budynków dalej. Przy bramie z napisem na sprzedaż stoi mężczyzna i czeka na potencjalnego kupca, który chciał zobaczyć jego hotel. Wynajmujemy pokój.

Hotel jest bardzo zaniedbany. Właścieciel Fabiano też. Z rozmowy wychodzi nie chce mu się żyć, a co dopiero sprzątać. Po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Ekwador 2 lata temu runda 1 cabaña i bar. I tak zostało. W ogrodzie oprócz palm kokosowych, rosną rozłożyste matapalo, w wolnym tłumaczeniu zabijacze gałęzi, bo zabiją wszelką roślinność zabieraniem światła.

Jego pokój wygląda jakby sie dopiero wsprowadził, albo był tu przejazdem, a mieszka w nim kilkanaście lat. Po śmierci rodziców i odejściu żony zamknął się w swojej samotności, ogląda telewizję i pisze poezje. Wychodzi tylko po zakupy. Hotel popada w ruinę, a skoro nie obchodzi go życie, to po co remontować. Jest dla niego coraz większym ciężarem.

Na plaży, przed brama hotelu jest drewniana ławka- leżak. Kładę się, wysoko nade mną kokosy na palmie. Czy nie spadną mi na głowę. Głupio byłoby zginąć na plaży pod palmą.

Muisne należy do najbiedniejszych regionów Ekwadoru. Przeciętny mieszkaniec zajmuje się rybołóstwem, zbieraniem muszli i krabów. Nie ma dużych ambicji, wystarczy domek sklecony z maty bambusowej, albo drewna. Byle były jakieś ścianki. Kto powiedział, że trzeba mieć więcej albo być wykształconym. Najważniejsze cieszyć się życiem.

Po plaży przemieszcza się więcej motorowych taksówek niż ludzi, zmierzają do ukrytych wśród bujnej roślinności hacjend. Rankami i wieczorami okupują ją miejscowi narkomani uskuteczniając swoje „loty“ terokalem, marihuaną i pastą kokainową.

Znów koniec lądu w innym miejscu. Na prawo droga do połążonego na lądzie hotelu Demcameron z mostem na skalną wysepkę, która do niego należy. Na wprost przystani - wyspa Portete. Niewielka, spokojna, niewielu turystów tu zagląda, jeszcze mniej zostaje na noc. Wszędzie również palmy kokosowe. W miejscowych kefejkach tylko owoce morza i najpyszniejszy kokosky koktajl w Ekwadorze.

W 1553 r. na Portete osiadł statek, który sprowadził czarnych niewolników z Sewilli w Hiszpanii pod przewodnictwem Alonso de Illescas. Wyspa była wtedy o wiele większa. Teraz po wyjściu z łodzi widać, jak morze podkopuje plażę. Korzenie palm kokosowych są odsłonięte, co sprawia wrażenie, że w krótkim czasie wyspa może zniknąć. Tego obawiają się jej mieszkańcy.

Portete jest także siedliskiem żółwi morskich, które składają jaja w pasku. Obecnie utworzono tu wiwarium żółwia, miejsca składania jaj są chronione. Ludzie ppdobno nigdy ich nie niszczyli, ale za to psy wyjadały jajka. Po około 60 dniach od złożenia jaja, wykluwaja sie młode żółwie i sa transportowane bezpiecznie do oceanu, skromnie nazywanrgo tu morzem.

Agustin pochodzi z Cojimies, mieszka na Portete ponad 30 lat. Wspomina, że ​​kiedy po raz pierwszy pojawił się na wyspie była bardziej rozległa, a na plaży, około 300 metrów od brzegu było zawsze mnóstwo żółwi, które ją zdobiły. Dziś widać tylko czerwone kraby. Pracowicie drążą swoje tunele w piasku, rozrzucając wokół piaskowe kulki.


Z powrotem w Esmeraldas. Lubię wieczorne rozmowy z ojcem Alejandry. Zawsze ma dla mnie lekcję historii, tym razem o urodzonym w Esmeraldas rewolucjoniście i narodowym bohaterze Ekwadoru Luisie Vargasie Torresie. Miejscowe lotnisko nosi jego imię, a postać spogląda z pomnika na głównym placu.