Na plażę

Budzi mnie potężny hałas. Tony wody spadającej z nieba w gwałtownym tempie spotkały na swojej drodze metalowy dach mojego domu. Wiatr, który zawsze omija Ventanas z daleka, tym razem bierze za rękę strugi deszczu i wprowadza je śmiało do otwartego salonu. Przy okazji podrywa z miejsca wszystkie lżejsze przedmioty. Jest koniec kwietnia i deszcz nadrabia zaległości, aby przysłowiu abril - aguas mi stało się zadość.

Tegoroczny kwiecień w prowincji Los Rios był wyjątkowo suchy. Padało tylko na początku miesiąca, później miał miejsce 1 wstrząs – nasi ojcowie mówili, że to na zmianę pogody – mówią mieszkańcy. I rzeczywiście po deszcach nastąpiły same słoneczne dni. Po tygodniu miał miejsce kolejny wstrząs i słońce zaczęło jeszcze mocniej grzać.

Czekam, aż woda wyleje się z nieba i wychodzę na drogę i zatrzymuję pierwszego przejeżdżającego tira. Zostawia mnie na obwodnicy Quevedo. Do Empalme zabiera mnie zarabiający na lewo, ciekawy świata taksówkarz. Po chwili, jadąc z klientem,  zabiera mnie dalej do skrzyżowania z Limon, gdzie jest rzeka i można się odświeżyć. Naprawdę jest gorąco i dstoję prawie godzinę w małej wiosce, przez którą przejeżdżają głównie bagażowe taksówki.

Nadjeżdża zdezelowany tir. Drzwi od strony pasażera nie otwierają się. Po drodze kierowca zaprasza mnie na obiad. Droga to się wspina, to znów opada, jeden ze zjazdów nosi nazwę wielka plama, mancha grande i pochodzi od wielkiej plamy krwi, po wypadku dwóch autobusów, gdy wszyscy pasażerowie zginęli. Wjeżdżamy do Montecristi i z daleka widzę znajome muzealne miasteczko Cudad Alfaro i nieco niżej kościół. Wydaje mi się inna. Pamiętam ją jakostrzelistą, teraz złamana wpół, zwieńczona balkonem. Cała reszta nie wytzymała tzęsienia ziemi w 2016 r. W kościele znajduje sie cudowny obraz Dziewicy Maryi, do którego co roku w listopadzie ściągają pielgrzmki w podzięce za otrzymane łaski i z prośba o wysłuchanie modlitw. Do manty zabiera mnie małżeństwo z małym dzieckiem. Usłyszwszy, że z Polski, nieśmiało zagadują czy mogą zadać niedyskretne pytanie. Czy moja rodzina ucierpiała w czasie drugiej wojny światowej. 

Ameryka Południwa współcześnie cieszy się pokojem i wojny są czymś, co znaują z filmów. Wywołuje to ciekawość jak wygląda życie po wojnie czy też jak wyglądało w jej trakcie.
Wiele zakładów fryzjerskich jest prowadzonych przez dziewczyny trans, tam też często znajdują zatrudnienie. Pytam Nanny dlaczego tak jest. skazane na zawody dla kobiet  wykonywane w zamknięciu. Fryzjerki, kucharki, prostytutki.

Nanny mieszka na obrzeżach Manty w nowej ciudadeli powstałej po trzęsieniu ziemi. Takich osiedli powstało kilka. Przesiedlono tam trych, którzy stracili swoje domy w centrum.
Manta była osadą kultury Manteña na przestrzeni tysiąca lat 500 – 1526 n.e. Rdzenni mieszkańcy tych ziem nazywali utworzaná tu osade Jocay, co w jézyku majów oznacza „dom ryb”. Obecnie Manta jest światową stolicą tuńczyka.

Szeroka i głośna plaża Murcielago, zawsze jest pełna sprzedawców wszystkiego. Argentyńscy i kolumbijscy podrżnicy sprzedają swoje wyroby rękodzielnicze, Wenezuelczycy robią konkurencję Ekwadorczykom w sprzedawaniu jedzenia i picia. Wsiadam na rower z beczką Avena Polaca. 
O wiele spokojniejszą plażą jes Santa Marianita, na południe od Manty. Tuż obok znajduje się urocza La Tiniosa. Spacerujemy bez butów po kamieniach do malowniczych skał, za którymi ukazuje się Santa Marianita. Wspinamy się na urwisko. W oceanie tkwi łuk skalny. Podobny do łuku miłości z Jamy. Popołudniowy przypływ utrudnia powrót. Zalewa też piaszczystą plażę.

Zatrzymuje się Santiago i zabiera mnie do Calcety. Po drodze  częstuje wodą kokosową i gotowanymi orzeszkami ziemnymi. Z Calcety wyjeżdżam bagażową ciężarówką. Kierowca wiezie towar do Quirogi i zostawia mnie prawie w centrum nicości. Stoję na wylocie, są tu 3 domki na krzyż, zagajniki bambusowe na horyzoncie. Przygotowuję sie psychicznie na długie czekanie. Zatrzymuje sie trzeci samochód i mówią, że jada do Quevedo. To się nazywa szczęście. Jadę zupełnie nową dla mnie drogą.  Correa nie zdążył jej juz naprawić. Jest pełna dziur, ale rzeczywiście krótsza. Przed Pichincią wyjeżdżamy na główa drogę. Kupujemy ser. W tej okolicy słynie z tego, że jest naturalny, zawiera mniej soli i wody.

Rodzina, która mnie wiezie zadaje mi pytania co myślę o socjaliźmie i jaki był socjalizm w Polsce. W Ekwadorze jest bardzo dobre dobre wyobrażenie o socjaliźmie. Dlaczego nie ma słynnych ekwadorskich pisarzy, kierowca wymigająco odpowiada, że Ekwadorczycy wciąż nie mają poczucia narodowości.