Wenezuela

Chudy młody chłopak wsiada do wspólnej taksówki w Cucucie. Juan, Ma 22 lata i jest Wenezuelczykiem. Wraca na granicę. Nie wystarczyło mu pieniędzy na bilet do Medellin. Ma tam ciotkę, która obiecała pomóc w znalezieniu pracy. Dwie doby zajęło mu przejechanie całej Wenezueli.

- Po co wracasz na granicę? Chcesz wrócić do Wenezueli?
-Za nic w świecie. - Choćby na nogach ale dojdzie do Medellin, tj. ok. 600 km. Nie będzie się wracał. Mówi, że może spać byle gdzie, ma rodzinę, córkę, musi ich wyżywić. W Villa del Rosario przy granicy chce odnaleźć kolegę, który być może coś poradzi.

Los Patios, ostatnia dzielnica Cucuty przy wylocie do Pamplony jest dużym skupiskiem Wenezuelczyków. Stąd grupami rozpoczynają marsz po kraju. Idą tysiące kilometrów przez Kolumbię do Ekwadoru, Peru, Chile. Śpią w schroniskach dla Wenezuelczyków, zorganizowanych i utrzymywanych przez szereg fundacji z pomocą lokalnych władz i czasem prywatnych osób. Oferują one 3 posiłki, pralnię, opiekę medyczną, szczepionki dla dzieci. Nie mogą pozostać w jednym miejscu dłużej niż 3 noce.

Juan dołączy do pieszych imigrantów. Cały jego bagaż to mały plecaczek. Wydaje się pusty.
La Parada, granica kolumbijsko-wenezuelska. Dwaj wysocy, dobrze zbudowani młodzi mężczyźni przyglądają się stoisku z nadziewanymi ziemniakami. Podchodzą, pytają o cenę, 1000 peso. (1/3 dolara). Kupują 1 i dzielą się.

- Jesteście z Wenezueli?
-Tak. - Zdezerterowali z wojska. Chcą iść do Cali, ok. 1000 km przez 3 kordyliery. Mają małe plecaki, a w nich trochę ubrań i wenezuelską flagę.

Po drodze do Pamplony spotykam najwięcej grup wędrujących Wenezuelczyków. Niektórzy ciągną walizki, spore torby, inni mają tylko z malutkie plecaki, które rząd wręcza uczniom. Idą z małymi dziećmi. Na tej trasie często spotykają schroniska. W dalszej drodze rozprzestrzeniają się po całym kraju, ale większość idzie w stronę Ekwadoru.

W drodze do Bucaramangi przechodzą przez górski masyw zwany Páramo de Berlín. Tu jest naprawdę zimno. To góra śmierci dla wenezuelskich imigrantów. Temperatura spada poniżej zera. Większość z nich nie zna geografii kraju, nie są przygotowani na zimno. Idą z gorącej Wenezueli. Muszą liczyć na to, że ktoś im podaruje swetry i koce.

Przed Bogotą, po tysiącu kilometrach widać już głównie mężczyzn. Gdy nie znajdują schroniska, wędrują nocą. W dzień śpią przy drodze. Czasem na pace ciężarówki przejadą sporo kilometrów. Dziewczyny i starsi utykają. Próbują bez butów.

Zaczyna padać. Idą dalej. Przed Chiquinquirą, pod niewielkim dachem straganu, gdzie w dzień sprzedają warzywa, pięcioro mężczyzn myśli spędzić noc. Nie mają siły już dziś iść dalej. W nocy nikt ich nie podwiezie. Rzucili trójkolorowe plecaki (podarunek wenezuelskiego rządu dla uczniów) na ziemię. Rozcierają zziębnięte ręce.

Opłata drogoaj Chusaka, łapię stopa do Neivy. Mija mnie małżeństwo z dwoma dziecięcymi wózkami. Korzystają z toalet przy bramkach. Maszerują dumnie, nie czekają czy zlituje się któraś z przejeżdżających ciężarówek. W Wenezueli z miesięcznych zarobków można się wyżywić przez 3 dni. Idą przed siebie w poszukiwaniu innej rzeczywistości.

- Idziesz też do Ekwadoru? – Mija mnie grupa Wenezuelczyków na wylocie z Popayan. Idą opatuleni w koce, zasłony, różnego rodzaju i pochodzenia tkaniny. Czerwony plecak z wenezuelską flagą, który podarowała mi w Wenezueli Carla mówi sam za siebie. Codziennie się z tego muszę tłumaczyć.
- My też idziemy do Pasto. - Jeszcze nie wiedzą, że do Ekwadoru się nie dostaną nawet jeśli przejdą kolejny trudy odcinek, gorącą dolinę śmierci w południowej części departamentu Cauca, gdzie większość, którym nie uda się złapać stopa się odwadnia.

Obecnie, by wjechac do Ekwadoru musza miec ze soba zaswiadczenie o niekaralnosci. Odbijają się jak piłka od granicy, wracają, albo koczują, gdzie się da. Na tracie Pasto – Ipiales spotykam mieszkającą rodzinę w w prowizorycznym namiocie z pali i folii.

Belinda przekroczyła granicę z koleżanką i dwoma kolegami. Spotykam ją w drodze na wylotówkę z Bogoty. W czasie pierwszego noclegu w schronisku w Cucucie chłopcy postanowili wyruszyć kraść, nie spodobała im się idea szukania pracy. W nocy zażądali seksu w zamian za to, że będą je chronić. Postanowiła się odłączyć. Ma koleżankę w Medellin. Pracuje w słynnym La Central Mayorista i dobrze jej się wiedzie. Dojechała ciężarówką do Bogoty, bo kierowca jej powiedział, że nie ma innej drogi do Medellin. Śpi gdziekolwiek, tzn. tej nocy w Bogocie nie spała, mimo że znalazła sobie spokojne miejsce pod jednym z wiaduktów. Zdobyła kilka kartonów i ułożyła je na trawie. Mówi, że nie zasnęła z zimna, chociaż założyła na siebie wszystko co miała. Niewiele tego: 2 podkoszulki i 2 swetry. Liczy na to, że będzie miała szczęście i w ciągu maksymalnie dwóch dni dojedzie do Medellin, gdzie koleżanka załatwi jej pracę. Central Mayorista to jedno z najsłynniejszych w Kolumbii miejsc oferujących usługi seksualne.

Szli w trójkę, nie główna drogą, ale miedzami, przez góry do granicy. Nieśli karton bananów i awokado, by je sprzedać Kolumbii. Zatrzymali ich wenezuelscy żołnierze, zabrali wszystkie pieniądze i połowę warzyw.

- A teraz idźcie sobie do Kolumbii z tymi platanami – rzucili pogardliwie rodacy z Wenezuelskiej Gwardii Narodowej.
Dzisiaj tysiące z nich odmawiają służenia dłużej reżimowi Maduro, dezerterują i przechodzą na kolumbijska stronę szukając azylu. - Padł rozkaz masakrowania tłumu, tego niemożna już dłużej wytrzymać - mówi wyższy rangą wojskowy (w relacji ntn24) w okolicznościach, gdy mieszkańcy domagali się wpuszczenia ciężarówek z pomocą humanitarną do Wenezueli.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz