Rayo de la luna do Pablo Sexto. Znajoma roślinność po
bokach, las deszczowy, tylko ta droga po kótej jadę jest jaby nie na miejscu.
Droga w dżungli, nowy, nienaturalny twór. Do tego nie mogę się przyzwyczaić.
Stolica cantonu Pablo Sexto jest niewielkim
miasteczkiem. Rynek pełni funkcję boiska, kilka sklepów, kościół, oddział
banku. Cały ruch drogowy to kilka camionetek
pełniących rolę taksówek. Telefon Lisarda milczy. Zaczyna obficie padać.
Chronię się pod dachem najbliższego sklepiku. Jego właściciel jak większość
miejscowej populacji pochodzi z okolic Cuenki.
50 lat temu był tu tylko las i nie dające spokoju
kopalnianym przedsiębiorcom złoża. Zwyciężyła chęć zysku i obietnica lepszego
życia z udziałem pieniędzy dla miejscowych społeczności Szuarów
przekształconych w wioski, których nie ma do tej pory na mapach google i do
których prowadzą drogi również nie istniejące na mapach. Powstałe miasta
zaludniono rolnikami z Cuenki lub Riobamby, najbliższych większych miast.
Zaczęto budować drogi i rozpoczęło się komercyjne
życie. Zwierzyna odeszła w dal. Włócznie stały się elementem dekoracyjnym w
szuarskich domach. Chińskie przedsiębiorstwo wydaje teraz mnóstwo pieniędzy na
kampanię informacyjną, na temat powszechych korzyści z budowy kopalni. bo w referendum wyszło, że ludzie maja prawo do informacji.
Szuarowie, w przeciwieństwie do Aczuarów, są zwolennikami budowy miast
i wpuszczania przemysłu na swoje terytorium.
Lisardo, mieszczański Szuar jest zafascynowany wszystkimi
systemowymi zdobyczami, jakie oferuje państwo. Jego ojcowie jeszcze podlegali
tylko plemiennemu prawu, jakim Szuarowie rządzili się w swoich osadach. Teraz
młodzi wierzą w słowa wypowiadane przez polityków. Zachwycają się systemem
pracy zarobkowej, opieki zdrowotnej i edukacji. Generalnie wszystkimi
elementami systemu. Bardziej zachwycają się miejskim basenem ze sztucznymi
drzewkami niż leśnym jeziorkiem.
Urzeka mnie ogródek przed domem Lisarda i Madisy.
Poletko szczypiorku, lecznicze trawy, kwiaty, na ściętych pniach gospodyni
układa rośliny, które w nie właśnie, a nie w ziemię wpuszczają korzete. Kwitnie
już jedna orchidea. W kącie ogrodu – liście do przyrządzania maito. W ogrodzie
sąsiada rośnie tunguragua. Do kolacji pijemy wywar z gotowanych łupin
ananasa.
Szuarowie podtrzymują tradycję gry w piłkę. Mecze
rozgrywane są między społecznościami. Obecnie są trakcie przygotowań do
obchodów rocznicy kantonizacji, więc miejscowa liga wyłoni najlepszych, którzy
zakwalifikuję się do rozgrywek w czasie święta. Co tydzień mecze odbywają się w
innej miejscowości. Dziś wypadły w Shawi. Jest ona oddalona o kilka kilometrów
od Santa Ines, z której pocjhodzi Medisa.
W niedzielne poranki do Santa Ines kursuje autobus.
Spóźniamy się na niego, więc czekamy na camionetkę. Pięknie prezentuje się
ośnieżony Sangay. W Santa Ines przy drodze stoi kilkoro meżczyzn czekających na
transport, inni im towarzyszą, nie wiadomo, kiedy coś przyjedzie, więc jest
okazja do rozmów i usprawiedliwionego lenistwa. Posiadanie samochodu daje
możliwość zarobku. Zaczymamy rozmowę. Snują się historie o niesamowitych
wyczynach seksualnych lokalnych mężczyzn i pytania stawiające mnie pod
nieistniejącą ścianą. Dlaczego w USA ubranie zakłada się tylko raz i wyrzuca?
Nazwa mojego kraju jest słowem zupełnie abstrakcyjnym. O Europie ktoś słyszał,
że istnieje. O Hiszpanii słyszeli wszyscy i że jest daleko, ale nikt nie ma
pojęcia gdzie. Omar zaskakuje mnie tym, że wie gdzie znajduje się Ventanas.
Pracuje jako kierowca ciężarówki, w związku z tym jeździ po całym
Ekwadorze, mieszka w Quito. Tam poznał swoją żonę.
Przygląda mi się kilkunastoletnia dziewczyna. Po
chwili wspinamy się wpólnie na miejscowy punkt widokowy. Dołączają jej
koleżanki. W rodzinnym domu Medisy, nie zastajemy rodziców, ale jest czicza
przygotowana przez siostrę, nie przeżuwana, tylko fermentowana za pomocą
pozostałej starej masy. Moi aczuarscy smakosze by się oburzyli. Nie jest za
grosz słodka, jest mocna. Przeżuwaną cziczę obecnie przygotowują tylko
najstarsze kobiety. Medisa nigdy tego nie robiła, bo twierdzi że przeżuwanie
wywołuje u niej odruch wymiotny. Miesza masę z wodą, ale nie odcedza jej,
tylko stawia na stole w dużym naczyniu z tykwy. Pływająca w niej mniejsza
miseczka służy do nabierania. Dla mnie to profanacja tego uświęconego
amazońskiego napoju. W kącie stoi yami - Naczynie z tykwy z wygiętą
szyjką do przechowywania cziczy. Używane też przez Aczuarów. Dzieciom serwowana
jest rozwodniona papka z platanów maduro. Gotujemy chińskie ziemniaki.
Myśę, że stojąca w rogu wócznia pamięta dobre czasy, gdy po lesie biegała
zwierzyna i dla pracowiitych było wbród bezpłatnego mięsa.
Obok domu rośnie kunapi – roślina, którą Szuarowie i
Aczuarowie podają zwierzętom, by były dobrymi myśliwymi i maliocua czyli
floripondium, halucinogen silniejszy od ayahuaski. Specjalnością Szuarów jest przygotowyanie lekarstwa na grypę
z fermentowanych liści tabaki.
Z dzieciakami idziemy nad rzekę. Urządzają sobie zawody w pływaniu i chętnie pozują do zdjęć. Chcą, byśmy przeszli na drugą stronę. Prąd jest wartki, głębokość większa niż moje gumowce, kamienie wydają się śliskie i ryzykownie byłoby skakać po nich z aparatem. Nie dasz rady? – pytają dzieciaki i zbierają się do pracy, by naznosić więcej kamieni i przeprowadzić mnie na drugi brzeg. Omar znajduje czarną gąsienicę z zielonymi nogami. To szuarski przysmak. Na sąsiednim, drzewie jest ich mnóstwo. Dzieciaki nie odpuszczają. Zbieractwem już niewiele osob się zajmuje, ale babcia jeszcze pamięta jak je przyrządzić. Z pakunkiem zawiniętym w liście wracamy do domu. Pierwszym etapem przygotowania jest zanurzenie wiercących się małych stworzeń w misce wody, by je unieruchomic na zawsze.
Z dzieciakami idziemy nad rzekę. Urządzają sobie zawody w pływaniu i chętnie pozują do zdjęć. Chcą, byśmy przeszli na drugą stronę. Prąd jest wartki, głębokość większa niż moje gumowce, kamienie wydają się śliskie i ryzykownie byłoby skakać po nich z aparatem. Nie dasz rady? – pytają dzieciaki i zbierają się do pracy, by naznosić więcej kamieni i przeprowadzić mnie na drugi brzeg. Omar znajduje czarną gąsienicę z zielonymi nogami. To szuarski przysmak. Na sąsiednim, drzewie jest ich mnóstwo. Dzieciaki nie odpuszczają. Zbieractwem już niewiele osob się zajmuje, ale babcia jeszcze pamięta jak je przyrządzić. Z pakunkiem zawiniętym w liście wracamy do domu. Pierwszym etapem przygotowania jest zanurzenie wiercących się małych stworzeń w misce wody, by je unieruchomic na zawsze.
Maszerujemy w stronę Shawi. Mijamy poletka trzciny
cukrowej i plantacje pitahaji, stającej się jednym ze źródeł utrzymania
mieszkańców. Trzeba zainwestować w odpowiednie przygotowanie gleby. Kuzyn
Madisy zajął sie uprawą kawy, za wysuszone ziarno dostaje 60 dolarów za
kwintal. Szutrowa droga z każdym przejejanym samochodem dzieli się
z nami swoim pyłem. Wszędzie murowane domy z pustaków, czasem
połączonych z drewnem.
Madisa rano nerwowo szukała w miasteczku ładnego
arbuza w celach zarobkowych , pokrojonego na kawałki taszczuy do Szawi, by
sprzedawać na stadionie. Madisa gra w reprezentacji Santa Ines, ich
przeciwnikiem jest dzielnica centenario z Pablo Sexto. Dla zawodników
wejścia na stadion jest odpłatne.
Używaną
przez Aczuarów do porannych ceremonii wayusę Szuarowie piją jako zwykłą herbatę
do chleba na śniadanie. Wszyscy mężczyźni noszą krótkie włosy. Tylko Arutam
podobnie jak u Aczuarów jest bóstwem- duchem deszczowego lasu i duchem
jednostki.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz