Jadę na
urodziny. Urodziny wypadają 6 grudnia. Nie są to urodziny mikołaja, który na
święta Bożego Narodzenia i tutaj dociera jako Papa Noel. Wszyscy czekają, jego wizerunek
zdobi balkony, ulice, centra handlowe itd. Nawet kiedy przyjeżdża do naszych
tropików, jest tak samo ubrany jak w Laponii. Hmmm, że się nie ugotował jeszcze
w swoim płaszczu.
Jubilatem
jest Quito. Wystroiło się w czerwono-niebieskie dekoracje, kolory flagi miasta. Hiszpanie założyli je w 1934 r. I swoje urodziny świętuje już
trzeci tydzień. Wcześniej tereny te należały do plemienia Quitu i Caras. Jest
to najwyższa impreza urodzinowa na jakiej jestem. Średnio 2800 m n.p.m.
Urodziny najwyżej poożonej oficjalnej stolicy na świecie. Wyżej jest La Paz,
ale ona jest tylko siedzibą rządu. W drugiej najwyższej, Addis Abebie, już
byłam.
Quito jest
bardzo długie, ma kilkadziesiąt kilometrów i sprawny system komunikacyjny (Trole,
Ecovia, Metrobus), a w czasie urodzin ulice miasta przemierzają imprezowe
autobusiki, tzw. chivy, na ich pokładach, muzyka, wino i śpiew. Wino raczej
jest zastępowane przez piwo, albo mocniejsze trunki.
Gwiazdą
urodzin, jest popularny kolumbijski artysta Carlos Vives. Trzy godziny przed
jego występem usiłujemy z Isabel przedostać się jak najbliżej sceny. Mimo
wszystko jesteśmy od niej daleko, chociaż nieprzebrany tłum zastawiłyśmy za
sobą. Pada deszcz. Nikomu to nie przeszkadza oprócz mnie. Wychodzę wcześniej. I
utykam w tłumie. Ciżba napiera na siebie z dwóch stron jednocześnie, nie mogę
się ruszyć. Mam wrażenie, że moja objętość wynosi 1 x 1 cm. 40 minut kiwałam sie w przód i w tył i nie mogłam ruszyć ani ręką, ani nogą. Ocalałam.
Zielono, na
północy olbrzymie płuca miasta, park Metropolitano. Jak bym była w
Kędzierzynie-Koźlu, las w mieście. Jest dopiero 9 rano, a ja już co chwilę przystaję
ze zmęczenia. Ostre podejścia to cecha charakterystyczna Quito. Wysiłek marszu
pod górę nagradza widokiem pięknych dolin. Park Metropolitano sięga do
wysokości 2940 m n.p.m. Mój pierwszy szczyt w Quito podarował mi piękny widok
wschodniej doliny.
Druga cecha
charakterystyczna Quito i całego Ekwadoru, mnóstwo nazw ulic pochodzących od
najważniejszych dat historycznych. Już mi się mylą wszystkie ulice grudniowe,
sierpniowe, lipcowe. Gdzie jest 26 lipca, a gdzie 28 lipca? Ale zawsze się
odnajdę, najwyżej odkryję nową datę. Idę na południe ulicą urodzinową (6 Grudnia),
zatrzymuje mnie Mariscal, chcę zobaczyć najpopularniejsze miejsce spotkań.
Bardzo fajny spot, malutki plac, zawsze można sie znależć, nawet jak telefon
się rozładuje, albo ukradną.
Ariel jest
moim uczniem. I od niego słyszę setną już przestrogę, uważaj na kieszonkowców i
w ogóle
uważaj, bo Quito jest niebezpieczne. Opowiada o swoich kolegach, nastolatkach z marzeniami, np. o koszulce Nike. Na kilka dni znikają w Quito, mówią, że tam najłatwiej. Kiedy wracają, kupują markowe ciuchy i nowe telefony. Wybierają drogę na skróty, bo gdyby pracowali, zajęłoby im to kilka miesięcy. Ucieszył się Madżib, że może odnajdzie swój telefon, kiedy przyjedzie mnie odwiedzić;-)
uważaj, bo Quito jest niebezpieczne. Opowiada o swoich kolegach, nastolatkach z marzeniami, np. o koszulce Nike. Na kilka dni znikają w Quito, mówią, że tam najłatwiej. Kiedy wracają, kupują markowe ciuchy i nowe telefony. Wybierają drogę na skróty, bo gdyby pracowali, zajęłoby im to kilka miesięcy. Ucieszył się Madżib, że może odnajdzie swój telefon, kiedy przyjedzie mnie odwiedzić;-)
Nie
zamknęłam kiedyś ostatniej metalowej bramy do mojego domu. Od drugiej bramy
oddziela ją kawałek pustego miejsca. Mur i kraty naokoło. W najśmielszych snach
nie pomyślałabym, że można tam coś znaleźć i ukraść. Jednak było tam światło i
rano okazało się, że nie ma żarówki.
Na granicy
La Mariscal i down town, na 19 piętrze, Mutaz otworzył restaurację. Widoki
nieziemskie. Niestety z kuchnią uniwersalną, nie arabską, locro de papa też nie ma, ale częstuje mnie „quitańskim”
urodzinowym specjałem. Napój z cynamonem zawsze jak niebo w gębie. Jedna z
ksywek to miasto
niebios. I stąd już
bliżej niż dalej do nieba. Ale najpierw idę do downtown. Na wschodzie i
zachodzie kryją się zakamarki ze stromymi podejściami i schodami w górę.
Skręcam na wschód. Wspinam się do parku Itchimbia, na wzgórze o tej samej
nazwie 2900 m n.p.m., z cudownym widokiem na centrum i inne części miasta. To
wschodnia granica historycznego centrum. Przesiedlono mieszkających tam wcześniej ludzi i
utworzono olbrzymi obiekt rekreacyjny, edukacyjny, turystyczny. Jedną
z atrakcji jest kryształowy pałac z żelaza i cynku. Gdy chmury się łaskawie przesuną, można dojrzeć szczyt wulkanu Antisana na wschodzie.
W podniebnej stolicy mieszka dziewczyna, która chodzi prawie do nieba. Pięcio i sześciotysięczniki Ameryki Południowej już są jej. A jak te wzgórza świecą nocą! Inna ksywka miasta to światło Ameryki. Inkowie założyli tu drugą stolicę swojego imperium, drugie Cuzco (pępek), było ono stolicą północnego imperium Państwa Czterech Stron. W starożytnym języku tsafiqui oznacza środek ziemi. Cóż za precyzja. W tym regionie przebiega 5 kilometrowej szerokości pas równika. O wyprawie na środek świata w następnym odcinku.
Urodzinowy koncert na Placu św. Franciszka gromadzi ciekawskich. Moją uwagę odciągają kobiety, prowadzą mnie za sobą w nieznane uliczki wokół głównych placów. Nie pozwalają oderwać oczu od ich długich spódnic, kolorowych pasów, pięknie haftowanych bluzek. Do pleców mają umocowane chusty z towarami, albo dziećmi. Prowadzą mnie jak legendarna dama tapada - kobieta w czerni, z zakrytą twarzą, która wdziękiem i gracją pociągała za sobą mężczyzn ulicami Quito. Pewnego razu zatrzymała się, odwróciła zdarła zasłonę z twarzy. Oczom wielbicieli ukazała się czaszka z głębokimi oczodołami.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz