Stoję przy wąskim betonowym kuchennym blatem. Po nogach gryzą mnie komary, rozpruwam małe krewetki, by wyciągnąć z nich to co wydalają. Za mną lodówka, szuflady i mała szafa wypeniona ubraniami. Wokół leży pranie i poustawianych jest mnóstwo rzeczy należących do pięcio osobowej rodziny żyjącej na niewielkiej przestrzeni. Po ścianach z surowych pustaków zwisają połączone w pęki liczne kable elektryczne. Na podłodze nierówna cementowa wylewka.
W mieszkaniu głośno rozbrzmiewa salsa. Panuje gorąca
rodzinna atmosfera. Duży głośnik na USB jest w każdym domu. Może brakować wszystkiego,
ale nie może zabraknąć muzyki. Esmeraldas słynie z marimby i salsy. Jest
siostrzanym miastem kolumbijskiego Cali, gdzie salsę wzniesiono na szczyty
mistrzostwa. Ludzie często kupują sobie congas, timbales, guiro, bongos,
claves, maracasy, by siadać przed domem lub gdziekolwiek i wystukiwać rytm
salsy. ¿Te aburres?
Salsa. ¿Estás mal? Salsa. ¿Estás bien? Salsa.¿Estás escuchando Salsa? ¡Sube el
volumen!
Moczymy i płuczemy krewetki w soku z limonek.
Smażymy cebulę, paprykę i pomidory, dodajemy achiote (annato -pomarańczowoczerwony
barwnik terpenowy
z nasion drzewa tropikalnego arnoty właściwej) i krewetki, smażymy ok. 20
min, dodajemy ryż. Powstaje kolorowy ryż z krewetkami.
Jemy słuchając salsy. Rozmawiamy, tzn. krzyczymy
słuchając salsy. Dom rozbrzmiewa muzyką, śmiechem, śpiewem, przebijającymi się
w ogólnym hałasie głosami. Bo tak wyglądają rodzinne spotkania.
I tak wygląda obecnie 5 sierpnia w prowincji
Esmeraldas. Dzień ten związany jest z wydarzeniami 4 sierpnia 1820 r.
Doszło wówczas do bitwy w mieście Rio Verde, kiedy grupa patriotów zdecydowała
się położyć kres rządowi reprezentującemu hiszpańską kolonię. Walka zakończyła
się następnego dnia w miejscu dzisiejszego miasta Esmeraldas. By uczcić pamięć
poległych i walczących wolność - 5 sierpnia jest Dniem Niepodległości w
prowincji Esmeraldas.
Once upon a time północne wybrzeże Ekwadoru
zamieszkiwali nieliczni są już dziś Indianie Chachi mówiący językiem cha’palaa zamieszkujący obecnie kantony Eloy Alfaro, San
Lorenzo, Rioverde, Muisne i Quinindé; Indianie Epera, którzy mówią
językiem sia pedee i zamieszkują rolnicze tereny świeckiej parafii Borbón oraz
Indianie Awa mówiący
językiem awapit, ich nieliczni potromkowie mieszkają w prowincjach: Esmeraldas Carchi i Imbabura.
Indianie żyli spokojnie na żyznych ziemiach, gdy
pewnego razu zmierzający do Peru statek z afrykańskimi niewolnikami
z powodu złej pogody musiał przybić do brzegu. Przymusowe spotkanie hiszpańskich
kolonizatorów wiozących niewolników i miejscową ludnością nie obyło się bez
walk, by później przejść nad nimi do zawierania mieszanych małżeństw i obecnie
wspólnego świętowania, bo tal vez escuchar
Salsa no te borre los problemas, pero te robará una sonrisa por mucho que no
quieras.
Dwa tygodnie poprzedzające Dzień Niepodległości wypełnione
są różnymi imprezami. Przyjeżdżam w piątek wieczorem i na miejskiej plaży wraz
z zachodem słońca rozpoczyna się Salsa
od słońca do słońca, czyli od zachodu do wschodu - koncert salsy
z udziałem ekwadorskich i zagranicznych wykonawców. Następnego dnia ma
miejsce festival platanów, które obok kokosów są najważniejszym wyznacznikiem
esmeraldeńskiej kuchni.
Andrea wyjmuje 2 długie spódnice z koła wiązane w
pasie oraz chustki na głowę i uczy mnie kroków marimby. Jeszczre kilka lat temu
całonocny koncert rozbrzmiewał w rytmie marimbe, tańca pochodzącego od
afrykańskich przybyszów. Mieszkańcy wspominają z sentymentem te koncerty,
bo ich krew na pierwszym miejscu płynie w rytmie marimby, dopiero później salsy.
Marimba dominuje na zamykającym świąteczne obchody pochodzie. Biorą w nim
udział szkolne zespoły kantonu, które tańcząc przemierzają główne ulice miasta
i oczywiście grają na marimbie, bo tak też nazywa się towarzyszący tańcowi
instrument.
Nazwa miasta dosłownie oznacza smaragdy. Kolor tych
wydobywanych tu niegdyś kamieni symbolizuje wodę, żyzność, siły witalne. Dla
Indian, podobnie jak inne drogocenne kamienie i metale, miały one znaczenie
religijne. Przybycie kolonizatorów przyniosło koniec ich duchowego i
symbolicznego pierwowzoru oraz początek kupieckiego i monetarnego wizerunku.
Prowincja tonie w zieleni, jest pełna zielonych wzgórz, przecinających je
wodospadów i meandrujących pomiędzy rzek. Krajobraz ten stopniowo przekształca
się w gęstą dżunglę pokrywającą kolumbijsie wybrzeże Pacyfiku. Przez Mataje
można dojechać do Kolumbii, ze strony ekwadorskiej jest wybudowana droga i
most, który kończy się w dżungli po kolumbijskiej stronie. Praktykowany ruch
pomiędzy tymi krajami jest z San Lorenzo
łodziami do Puerto
Palma, stamtąd camionetą
lub chivą do Embili, dalej łódką przez rzekę Mira i autobusem do Tumaco. Generalnie
trasa ta nie jest rekomendowana, ze względu na przemyt narkotyków.
Jeszcze 3 lata temu miejska plaża była po prostu plażą,
odgrodzoną od miasta wzgórzem. Teraz ją zabudowano. Powstała obszerna promenada
wraz z obszarami zieleni przypominająca liść palmy. Zbudowano ścieżkę
rowerową i dwa kompleksy budynków z bazą rekreacyjno-gastronomiczną,
mające stanowić zarazem otwarty i zadaszony plac, oferując cień i zarazem
emblematyczne obramowanie morza i plaży. W założeniu mają stać się elementem tożsamości
miasta. Fasada jednego z budynków ma tekstylną membranę, która pozwala na jego
podświetlenie i projekcję filmów. Budowę ukończono tuż przed trzęsieniem ziemi
w 2016 r. Promenada zaczęła gromadzić mieszkańców zwłaszcza wieczorami,
oferując różne atrakcje i rozrywki.
W sobotni wieczór była tu również Alejandra
z przyjaciółmi i z rowerami. Nagle wszystko zaczęło falować wokół. Usiedli
i myśleli to samo - jaki silny wstrząs. Podobne zdarzają się w Ekwadorze,
zwłaszcza w okolicach kwietnia, ale ten był wyjątkowo silny. Zgasło
oświetlenie. Ludzie w popłochu i chaosie zaczęli uciekać. Zjawiła się policja i
kazała im iść do domu, informując że mamy właśnie trzęsienie ziemi. Słowo to
wstrząsnęło nimi, każdy zaczął myśleć o swojej rodzinie i szukać najmniej
zatłoczonej drogi do domu.
Na szczycie jednego ze wzgórz znajdujących się na terenie miasta jest uniwersytet katolicki. Rozciąga się stamtąd przepiękny widok na ujściecie rzeki Esmeraldas do oceanu i Wyspę Luis Vargas Torres. Takie samo imię nosi pobliskie lotnisko. Bierzemy rowery i pedałujemy tam z Alejandrą. U ujścia rzeki, na jednym z brzegów rozłożyła się wioska Tachina. Brzegi rzeki są porośnięte lasem namorzynowym, który jest domem krabów. Te z esmeraldas są błękitne Cardisoma crassum. Wracamy poprez port rybacki. Jest niedzielne popołudnie, więc ruch tu niewielki. Pozostały do przetransportowania poprzecinane na pół ryby-miecze (Xiphias gladius). Na molo nieliczne pelikany. Jeden nabierają pełny dziób wody z dużym kawałkiem ryby właśnie wrzuconym do wody przez rybaka. Rozszerza się jego wór, który ma pod dziobem, odcedza pokarm, wypluwając wodę.
Na szczycie jednego ze wzgórz znajdujących się na terenie miasta jest uniwersytet katolicki. Rozciąga się stamtąd przepiękny widok na ujściecie rzeki Esmeraldas do oceanu i Wyspę Luis Vargas Torres. Takie samo imię nosi pobliskie lotnisko. Bierzemy rowery i pedałujemy tam z Alejandrą. U ujścia rzeki, na jednym z brzegów rozłożyła się wioska Tachina. Brzegi rzeki są porośnięte lasem namorzynowym, który jest domem krabów. Te z esmeraldas są błękitne Cardisoma crassum. Wracamy poprez port rybacki. Jest niedzielne popołudnie, więc ruch tu niewielki. Pozostały do przetransportowania poprzecinane na pół ryby-miecze (Xiphias gladius). Na molo nieliczne pelikany. Jeden nabierają pełny dziób wody z dużym kawałkiem ryby właśnie wrzuconym do wody przez rybaka. Rozszerza się jego wór, który ma pod dziobem, odcedza pokarm, wypluwając wodę.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz