Na środek świata

Narciza mieszka kilka kilometrów od największej turystycznej atrakcji Ekwadoru, pomnika środka świata. W latach 70-tych XX w. go  zbudowano na cześć pierwszych pomiarów, które stwierdziły równik w tym miejscu. Wokół powstało turystyczne miasteczko. I miliony zadeptują to miejsce. Kilka minut stąd na płaskowyżu znajduje się „kamienny zaułek” taką nazwę noszą inkaskie ruiny – Rumicucho Pucara, Lulubamba.

Patrzę na wschód, bo tam za kilkoma górami ukrywa się prawdziwy pas równika i spokojnie opasuje ziemię, bo nie wszystkim turystom chce się tutaj dotrzeć. Śnieżna czapa wulkanu Cayambe wyznacza azymut.

Narciza też tam jeszcze nigdy nie była. Entonces nos vamos. Jedziemy trasą panamerykańską do Cayambe i ot, znajdujemy się na drugiej półkuli. Zatrzymujemy się, kupujemy jajko i wracamy na równik. Niepozorny słupek z napisem „szerokość 0” okupują dzieci. Na innym słupku stawiam jajko na czubku. Stoi. Radocha nie z tej ziemi. Ze środka ziemi.

Zapuszczamy się trochę dalej na półkulę północną. Do Cayambe, po zachodniej stronie  wulkanu o tej samej nazwie, trzeciego co do wielkości w kraju. Góra milczy już ponad 300 lat. Niewielkie miasteczko zamieszkują głównie spadkobiercy przed inkaskiego plemienia Kayambi. Plemię raczej waleczne, bo ulegli w zupełności tylko Inkom i to po 20-letniej wojnie. Od inkaskich najeźdźców przejęli język Kichwa, z grupy Quichua. Po najeździe Hiszpanów, tylko część z nich zachowała swój język. Dzisiaj Cayambe słynie z sera i tzw. biscochos, kruchych ciastek pieczonych w specjalnym piecu. Z kawą i z tym serem (jak mozzarella) niebo w gębie.

Na centralnym placu miasta wojna piekła z niebem. W parku przed kościołem pomnik indiańskiego diabła. A dookoła parku największe skupisko pucybutów jakie w życiu widziałam.

Tutejsze Indianki, podobnie jak w okolicach Otavalo, nie zachwyciły się europejskim wynalazkiem – kapeluszem i noszą na głowach chustki, szale, koce i inne materiały wszelakiego zastosowania. 

Drugi pępek świata

Jadę na urodziny. Urodziny wypadają 6 grudnia. Nie są to urodziny mikołaja, który na święta Bożego Narodzenia i tutaj dociera jako Papa Noel. Wszyscy czekają, jego wizerunek zdobi balkony, ulice, centra handlowe itd. Nawet kiedy przyjeżdża do naszych tropików, jest tak samo ubrany jak w Laponii. Hmmm, że się nie ugotował jeszcze w swoim płaszczu.

Jubilatem jest Quito. Wystroiło się w czerwono-niebieskie dekoracje, kolory flagi miasta. Hiszpanie założyli je w 1934 r. I swoje urodziny świętuje już trzeci tydzień. Wcześniej tereny te należały do plemienia Quitu i Caras. Jest to najwyższa impreza urodzinowa na jakiej jestem. Średnio 2800 m n.p.m. Urodziny najwyżej poożonej oficjalnej stolicy na świecie. Wyżej jest La Paz, ale ona jest tylko siedzibą rządu. W drugiej najwyższej, Addis Abebie, już byłam. 

Quito jest bardzo długie, ma kilkadziesiąt kilometrów i sprawny system komunikacyjny (Trole, Ecovia, Metrobus), a w czasie urodzin ulice miasta przemierzają imprezowe autobusiki, tzw. chivy, na ich pokładach, muzyka, wino i śpiew. Wino raczej jest zastępowane przez piwo, albo mocniejsze trunki.

Gwiazdą urodzin, jest popularny kolumbijski artysta Carlos Vives. Trzy godziny przed jego występem usiłujemy z Isabel przedostać się jak najbliżej sceny. Mimo wszystko jesteśmy od niej daleko, chociaż nieprzebrany tłum zastawiłyśmy za sobą. Pada deszcz. Nikomu to nie przeszkadza oprócz mnie. Wychodzę wcześniej. I utykam w tłumie. Ciżba napiera na siebie z dwóch stron jednocześnie, nie mogę się ruszyć. Mam wrażenie, że moja objętość wynosi 1 x 1 cm. 40 minut kiwałam sie w przód i w tył i nie mogłam ruszyć ani ręką, ani nogą. Ocalałam.

Zielono, na północy olbrzymie płuca miasta, park Metropolitano. Jak bym była w Kędzierzynie-Koźlu, las w mieście. Jest dopiero 9 rano, a ja już co chwilę przystaję ze zmęczenia. Ostre podejścia to cecha charakterystyczna Quito. Wysiłek marszu pod górę nagradza widokiem pięknych dolin. Park Metropolitano sięga do wysokości 2940 m n.p.m. Mój pierwszy szczyt w Quito podarował mi piękny widok wschodniej doliny.

Druga cecha charakterystyczna Quito i całego Ekwadoru, mnóstwo nazw ulic pochodzących od najważniejszych dat historycznych. Już mi się mylą wszystkie ulice grudniowe, sierpniowe, lipcowe. Gdzie jest 26 lipca, a gdzie 28 lipca? Ale zawsze się odnajdę, najwyżej odkryję nową datę. Idę na południe ulicą urodzinową (6 Grudnia), zatrzymuje mnie Mariscal, chcę zobaczyć najpopularniejsze miejsce spotkań. Bardzo fajny spot, malutki plac, zawsze można sie znależć, nawet jak telefon się rozładuje, albo ukradną.

Ariel jest moim uczniem. I od niego słyszę setną już przestrogę, uważaj na kieszonkowców i w ogóle
uważaj, bo Quito jest niebezpieczne. Opowiada o swoich kolegach, nastolatkach z marzeniami, np. o  koszulce Nike. Na kilka dni znikają w Quito, mówią, że tam najłatwiej. Kiedy wracają, kupują markowe ciuchy i nowe telefony. Wybierają drogę na skróty, bo gdyby pracowali, zajęłoby im to kilka miesięcy. Ucieszył się Madżib, że może odnajdzie swój telefon, kiedy przyjedzie mnie odwiedzić;-)

Nie zamknęłam kiedyś ostatniej metalowej bramy do mojego domu. Od drugiej bramy oddziela ją kawałek pustego miejsca. Mur i kraty naokoło. W najśmielszych snach nie pomyślałabym, że można tam coś znaleźć i ukraść. Jednak było tam światło i rano okazało się, że nie ma żarówki.

Na granicy La Mariscal i down town, na 19 piętrze, Mutaz otworzył restaurację. Widoki nieziemskie. Niestety z kuchnią uniwersalną, nie arabską, locro de papa też nie ma, ale częstuje mnie „quitańskim” urodzinowym specjałem. Napój z cynamonem zawsze jak niebo w gębie. Jedna z ksywek to miasto niebios. I stąd już bliżej niż dalej do nieba. Ale najpierw idę do downtown. Na wschodzie i zachodzie kryją się zakamarki ze stromymi podejściami i schodami w górę. Skręcam na wschód. Wspinam się do parku Itchimbia, na wzgórze o tej samej nazwie 2900 m n.p.m., z cudownym widokiem na centrum i inne części miasta. To wschodnia granica historycznego centrum. Przesiedlono mieszkających tam wcześniej ludzi i utworzono olbrzymi obiekt rekreacyjny, edukacyjny, turystyczny. Jedną z atrakcji jest kryształowy pałac z żelaza i cynku. Gdy chmury się łaskawie przesuną, można dojrzeć szczyt wulkanu Antisana na wschodzie.

W podniebnej stolicy mieszka dziewczyna, która chodzi prawie do nieba. Pięcio i sześciotysięczniki

Ameryki Południowej już są jej.  A jak te wzgórza świecą nocą! Inna ksywka miasta to światło Ameryki. Inkowie założyli tu drugą stolicę swojego imperium, drugie Cuzco (pępek), było ono  stolicą północnego imperium Państwa Czterech Stron. W starożytnym języku tsafiqui oznacza środek ziemi. Cóż za precyzja. W tym regionie przebiega 5 kilometrowej szerokości pas równika. O wyprawie na środek świata w następnym odcinku.

Urodzinowy koncert na Placu św. Franciszka gromadzi ciekawskich. Moją uwagę odciągają kobiety, prowadzą mnie za sobą w nieznane uliczki wokół głównych placów. Nie pozwalają oderwać oczu od ich długich spódnic, kolorowych pasów, pięknie haftowanych bluzek. Do pleców mają umocowane chusty z towarami, albo dziećmi. Prowadzą mnie jak legendarna dama tapada - kobieta w czerni, z zakrytą twarzą, która wdziękiem i gracją pociągała za sobą mężczyzn ulicami Quito. Pewnego razu zatrzymała się, odwróciła zdarła zasłonę z twarzy. Oczom wielbicieli ukazała się czaszka z głębokimi oczodołami.


Każdy chce do górki

Jest takie miejsce w Ekwadorze, do którego zdąża każdy turysta, każdy backpaker. Magiczne słowo Montanita. Stoję i ja z kciukiem wyciągniętym w tę stronę. Mijam małe nadbrzeżne miasteczka. Libertador Bolivar oferuje duży wybór rękodzieła i hamaków. Monteverde rozpoznasz po górach soli.

Montanita, malutka wioska. Knajpy, kramy z pamiątkami, knajpy, kramy z pamiątkami i jeszcze raz to samo. Niewielki malecon, małe plaże. I pomiędzy tym wszystkim setki surferów i imprezowiczów. Na północy plażę ogranicza wyrastająca z morza niewielka górka i to jej miejscowość zawdzięcza nazwę. Kto chce się wyspać w nocy, niech szuka noclegu po północnej stronie górki, gdzie już zaczyna się Olon.

Z przyjemnością wystawiam kciuka w powrotną stronę. Zatrzymują mnie pelikany na rybackich łodziach W popołudniowym słońcu Monte verde. Rano będzie ich jeszcze więcej, gdy zostawię wszystkich śpiących i pójdę na spacer, kiedy rybacy przypłyną z rybą. Potem wrócę zrobić na śniadanie  bolon de verde, kulki z platanów i sera. Pełnia szczęścia istnieje.

Wracam do „okien” i brakuje mi szumu fal.W San Pablo dają mi poczucie bezpieczeństwa, bo są zawsze, gdy zasypiam, kiedy się budzę, albo przebudzę.  A w „oknach” obudzić mnie może tylko niespodziewany deszcz dudniący o metalowy dach. I myślę wtedy, że cały świat zatopi ten tropikalny deszcz.

Kochankowie mają 12 tysięcy lat

Romantyczny autobus. Tak może się nazywać każdy z autobusów w Ekwadorze, bo każdy gra muzykę romantyczną. Możesz zamknąć oczy i marzyć. Albo je otworzyć i podziwiać pola bananów, kakaowców i trzciny cukrowej albo góry. To dwa dominujące rodzaje krajobrazów.

Via a la Costa prowadzi z Guayaquil prosto na zachód, nad ocean. Suchy tuż przed porą deszczową krajobraz z niewielkimi wzgórzami urozmaicają plantacje papaji i pitahaji. Nad brzegiem oceanu w miejscu dzisiejszej Santa Eleny 8000 lat przed naszą erą istniała starożytna kultura zwana Las Vegas. Archeologowie odkopali tu fragmenty domów, wysypiska śmieci i cmentarz. Przedmioty datowane są 8800 – 4600 p.n.e. Była to cywilizacja rolnicza, do budowy narzędzi używali drewna, kory, trzciny. Kultura Las Vegas jest jedną z najstarszych z kultur wybrzeża Pacyfiku odkrytych w Ekwadorze. Z niej wywodzi się kultura Valdivia. Jej pozostałości można oglądać w miasteczku o tej samej nazwie położonym  nieco dalej na północ.

W jednym z grobów odkopanych w pobliżu Santa Eleny  znaleziono starannie pochowane, szkielety mężczyzny i kobiety. Szkielety obejmują się nawzajem rękoma i nogami. W chwili zgonu mieli 20-25 lat. Na początku interesowano się przyczyną śmierci. Teraz już nikogo nie ciekawi co się stało 6- 5 tys lat temu. Co spowodowało, że w miłosnym uścisku skryli się na wieki wieków przed oczami świata.

Włosi mają Romea i Julię albo kochanków z Valdaro, Hiszpanie kochanków z Teruel, Iran Kochanków z Hasanlu, Pakistan legendę o Salimie i Anarkali a Ekwador ma kochanków z Sumpy.

Spaceruję wieczorem brzegiem oceanu. Wydaje się, że pomiędzy San Pablo, a Montevede
jestem tylko ja.  Nagle widzę jakieś postacie w wodzie. Podchodzę bliżej, a one odfruwają. Po raz pierwszy w życiu spotkałam pelikany. Ogromne szare ptaszyska. Zobaczę ich więcej jutro rano, gdy rybacy przypłyną ze świeżą rybą. Nieopodal na padlinę czają się czarne ptaszyska z nieopierzoną szarą głową. To urubu czarny (sępnik czarny) z rodziny kondorowatych. Nie dziwię się, że widzę je po raz pierwszy. Występują tylko w Amerykach.
Nade mną klucze pelikanów i mew. Nieustannie nurkują w wodzie. Nie tylko oni, my niedoskonali, którzy fruwać nie potrafimy też czekamy na ryby, ale mamy tę przewagę, że potrafimy z tej ryby wyczarować cudowne smaki. Popisowym daniem Ekwadoru i Peru mogą być sewicze.

Ekwadorskie sevicze po peruwiańsku:
Surową, świeżą rybę kroimy w kostkę, dodajemy  sól. Zalewamy sokiem wyciśniętym z limonek. Powinno go być tyle, by przykryć całą rybę. Trzeba czekać przynajmniej okolo pół godziny, by ryba się „ugotowała” w soku z limonek. Pokroić drobniutko kolendrę i pietruszkę. Cebule pokroić w drobną kostkę, połączyc z zieleniną i olejem. Zmiksować pomidora i kawałek czerwonej papryki, dodac trochę wody. Gdy ryba jest „ugpotowana” wszystko razem połączyć. Na koniec wycisnąc sok z połowy pomarańczy. I palce lizać!

Julie przyjechała z Kanady powłóczyć się przez miesiąc po Ekwadorze i wróci do ojczyzny. Dlaczego wybrałaś Ekwador? Bo chciałam spróbowac sewicze.

Kobiety na ulicy

Szpital w Ventanas. W tym rejonie wiele rzeczy się zaczyna. Na oddziale położniczym zaczyna się
Kobieta pierze bieliznę w swoim domu
życie. Naprzeciw jest kilka prywatnych gabinetów ginekologicznych i pracowni USG. Stąd też startują różne inicjatywy, happeningi i parady. Jest 25 listopada i przed szpitalem rano gromadzi się grupa mieszkańców, głównie są to kobiety. Z miotłami. Chcą posprzątać brudne ulice? Chcą sprzątnąć przemoc jaka panuje w domach, w rodzinach. Właśnie sprzed szpitala rusza demonstracja z hasłami stop przemocy. Kobiety wręczają mężczyzna miotły, a ci zamiatają rozrzucane przed nimi gazety podczas marszu głównymi ulicami miasta. Kobiety wymachują miotłami w górze. Mówią won przemocy w domach, miejscach pracy na ulicach, won z Ventanas.











25 listopada jest Międzynarodowym Dniem Eliminacji Przemocy wobec Kobiet i Dziewczynek. Parada przeciw przemocy kończy się przed urzędem miasta. Tutaj przy różnych stoiskach jest mnóstwo materiałów na temat praw kobiet, praw dzieci, praw człowieka. I są oczywiście balony i plastikowe krzesła. Usiądź przechodniu i posłuchaj krótkich wykładów psychologów, terapeutów, policjantów i artystów. Wszyscy przypinają sobie pomarańczowe wstążeczki symbolizujące kobietę i fioletowe - symbol eliminacji przemocy.
Ale z tym sprzątaniem jest jak ze zwykłymi porządkami. Pozamiatasz, a wcześniej czy później znów jest mnóstwo kurzu.

Dane statystyczne Ekwadoru:

- 6 na 10 kobiet (60,6%) doświadczyło jakiejś formy przemocy w rodzinie.
- 1 na 4 doświadczyła przemocy seksualnej (25,7%).
- 9 na 10 rozwiedzionych kobiet, doświadczyło przemocy domowej.
Wśród kobiet, które doznały przemocy, w 69,5% przypadków doznały jej od swoich partnerów lub byłych partnerów.
- 77% boi się chodzić ulicami, gdzie są sami mężczyźni;
- 63% boi się wychodzić po godzinie 18;
- 36% unika obiektów sportowych, ponieważ uznają je za niebezpieczne;
- 27% dziewczyn nastolatków było zastraszanych przez grupy mężczyzn w drodze do lub ze szkoły.


Najgorsze dla kobiet kraje Ameryki Łacińskiej

Ziemia wiecznej wiosny i wiecznych wakacji

Na południe do stolicy bananów, a potem w górę, by zobaczyć doliny z zielonym dnem. W górze myślałam, że to ryż. Okazało się, że trzcina cukrowa. Soczysta zieleń, jak wiosennych młodych liści. Bo i temperatury tu panują cały rok wiosenne. Je się podsuszone i smażone mięso podawane z gotowanym maniokiem albo mote, czyli gotowaną kukurydzą o dużych ziarach. Pije się alkohol robiony na bazie trzciny cukrowej albo kukurydzy, który co kilkadziesiąt kilometrów nazywa się inaczej.

Kraj wiecznej wiosny, czyli niezbyt wysokie góry Ekwadoru, upodobali sobie będący w jesieni życia Amerykanie i Europejczycy. Oprócz Cuenki w Azuay, takim ulubionym miejscem jest Wilcabamba (1500 m n.p.m.) w prowincji Loja. Tam najcześciej rankiem lub wieczorem spotkać można wysokiego pana, albo panią ubranych na sportowo i z psem. Dlaczego tylko biali wyprowadzają psy? Czy Ekwadorczycy nie mają w domach psów? Mają, ale nie mają tradycji ich wyprowadzania.

Loja jest usytuowana mniej więcej 200-250 m niżej niż Cuenca. I noce są zdecydowanie przyjemniejsze, w Wilcabambie jest jeszcze cieplej, a w Catamayo gorąco jak na wybrzeżu. Wilcabamba słynie z długowiecznych ludzi, bez problemu żyją sto albo więcej lat. W centrum każdej ekwadorskiej miejscowiści jest kościół, przed nim obowiązkowo duży plac zwany parkiem. W Loja często pada. Zawsze znienacka. Najstarszy plac przed najstarszym kościołem ma zadaszone chodniki wokół. I ma to swoje uzasadnienie w pogodzie. Kiedyś wiedziano jak budować. Ale współcześni lekceważą taki detal.

Parki rozrywki w rejonie gór są rozmieszczone na obrzeżach lub kilka kilometrów za miastem. W weekendy zapełniają się rodzinami. Są tam atrakcje dla dzieci, na rusztach obraca się ulubiona potrawa regionu - świnki morskie, najpopularniejsze źródło mięsa Indianina. Świnki sa nabite na ruszt w całości. Z nogami i łbem. Gdy się pięknie usmażą, również w całości lądują na talerzu. Są też miejsca na przygotowanie własnego grila, albo restauracje. I zawsze jest mini zoopark. Często przyglądam się małpom, u nich zawsze tyle się dzieje, nie pozwalają widzowi się nudzić. Dlaczego ciągle widzę jak kopulują? Czasami wypatrzę coś ekstraordynarnego, co widzę pierwszy raz w życiu.

W Loja jest jeden charakterystyczny park, tak kichowaty, że aż miły. Czerwona lokomotywa strzeże wejścia. W wagonach za nią jest kafeika internetowa.  W samym parku specjalna część dla rowerowych akrobacji i zbiór najbardziej charakterystycznych budowli dla różnych kultur świata. Na wyspie pośrodku jeziora Wenus z Milo;-)

W najbardziej na południe wysuniętej prowincji Loja nie ma kolorowo ubranych Indianek, bo nie ma tam Indianek. Najwięcej tu osadników hiszpańskich. Czasami zajrzy ktoś z Saraguro, ubrany prawie cały na czarno. I sami nie wiedzą dlaczego tak się ubierają. Bo czarny przyciąga słońce i jest cieplej? Na znak żałoby po zamordowanym władcy Inków? Nie wiedzą, albo nie chcą powiedzieć.  Albo tak im się podoba. Każdy kto o tym pisze, wywodzi swoje teorie. Ja swojej jeszcze nie mam, powtarzać za innymi nie będę. Może się z czasem dowiem.

Śledzę ciemno ubranych indian i jadę za nimi aż do ich Saraguro. Czyli wspinam się znów w górę. Zaczyna mi się podobać od tej wysokości gdzie idzie kuma do kumy w gości i po drodze co robi? W Europie się miesza palcem na smartfonie i trzyma słuchawki na uszach. A tam idzie indianka i przędzie wełnę po drodze. W parku na ławkach, na przystankach, w autobusach to samo. Zawsze mają przy sobie trochę wełny do sporządzenia nitki, albo gotowy motek i dziergają coś na drutach. Czapki, skarpetki poncza, wszystko co się przyda zwłaszcza po zachodzie słońca.

Kobieta ubrana w czarny materiał uformowanany na kształt długiej spódnicy, bluzkę, która może być w różnym kolorze, oczywiście z haftami; ramiona owinięte w ciemny szal i ciemny kapelusz na głowie, a na szyi misterna kolia z drobnych kolorowych koralików, albo kilka warstw korali z drobnych paciorków, to typowa przedstawicielka regionu Saraguro. I własy ma piękne, piękne, bo długie, jak Azjatka. Stroju dopełniją często, jak u innych górskich indianek srebrne wiszące kolczyki i tzw. tupo czyli pięknie zdobiona srebrna broszka – szpilka spinająca poły szala. Mężczyźni noszą długie warkocze i krótkie, do kolan spodnie.
 

Ecuador ya cambio
Stalin i Lenin są popularnymi imionami męskimi. – Edwin Stalin – przedstawia się trzydziestosześciolatek. Trochę się wykrzywiam. Zauważył to. – Dlaczego wy Polacy nie lubicie Stalina, przecież wyzwolił was od Niemców. Kiedyś czytałam bardzo złe rzeczy o poziomie edukacji w Ekwadorze.  Było to kiedyś, teraz hasłem reklamowym kraju jest „Ecuador ya cambio”. Jedni to potwierdzają, drudzy zaprzeczają.

Luis ma 14 lat, jest głuchoniemy i może wzbudzać litość. Ale... do szkoły chodził przez rok, oficlalnie nawet nie ukończył pierwszej klasy. Nie umie pisać ani czytać. Dlaczego? Bo nie chce chodzić do szkoły! Więc nie chodzi. Tak odpowiedziała jego mama. Całymi dniami jeździ po mieście trzykółkiem i pomaga krewnemu sprzedawać ser. Czy zarabia w ten sposób pieniądze dla rodziny, mamy i braci? Usłyszałam,  że 50 centów, chyba stwierdzili, że nie powinnam tego wiedzieć. Jak będzie żył kiedy dorośnie, co będzie robił? Odpowiedź pada – nic. Widać można mieć wieczne wakacje.

Trzynastoletnia Pamela ma oceny poniżej przeciętnej. Najsłabsze z angielskiego. Dziewczna nie ma kiedy się uczyć. Przed szkołą i po szkole chodzi nad rzekę i praniem zarabia na życie. Ekwador jest pierwszym w Ameryce i trzecim na świecie krajem, który podpisał Konwencję Praw Dziecka ONZ.

Szkoła nie egzekwuje spełniania obowiązku szkolnego. Jak dziecko jest w szkole to dobrze, a jeśli go nie ma 1 miesiąc, drugi i dłużej, nikt sobie tym nie zawraca głowy. Spotykam Marię Elenę późnym rankiem w centrum miasta. - Dzisiaj idziesz do szkoły popołudniu? - Nie chodzę teraz do szkoły. Fatyguję się do jej domu, do dzielnicy zbudowanej na bagnach. O mały włos zębów sobie nie wybijam na bambusowej kładce. Mamę znajduję w domu babci. Otóż mama pokłóciła się z tatą. Przeniosła dzieci do innej szkoły i nie ma pieniędzy, by kupić im nowe szkolne stroje na w-f. W ten sposób trójka rodzeństwa już trzeci miesiąc nie chodzi do szkoły. Najczęściej leżą na kanapach przed telewizorem. A w kuchni siedzi na wpół roznegliżowana mama i rozpacza. W obciętych spodniach dresowych z bistoru i biustonoszu. Zarzuca szybko ręcznik na siebie, gdy widzi gości. Mąż często wracał pijany do domu, rzucała się wtedy na niego z pięściami. Więc sobie poszedł. A ona chce, by wrócił.

Najbiedniejsza dzielnica średniego miasta w najbiedniejszej statystycznie prowincji. Jakże różna od europejskich w Ekwadorze miast Cuenca i Loja. Droga pełna kurzu, nieasfaltowana, po obu stronach brudne zaśmiecone bajora. Przejeżdża nią dobrze ubrany mężczyzna na motorze. Zauważył spacerujących obcokrajowców i skarży się na los Ekwadorczyka, który w takim brudzie i ubóstwie musi mieszkać. – To posprzątaj i zbuduj porządną drogę i dom - odpowiedziała mu towarzysząca cudzoziemcom Ekwadorka.

Tam, gdzie słońce było bogiem


Poncza, czela, faldy. Kolory, hafty oraz misterne elementy jak tupo i kolczyki. I jeszcze coś, co musi dawać cień na wyższych piętrach planety,  kapelusze. Nie mogę oderwać oczu. W drodze do największych w Ekwadorze ruin Inków mijam Azogues, Canar, El Tambo- i tu nie wytrzymuję. Wysiadam i biegam jak szalona po miasteczku strzelając aparatem. Mój przystanek tutaj idealnie harmonizuje z nazwą miejscowości. Oznacza zajazd, przerwę w podróży. I miejscowości o tej nazwie są  dziesiątki. Poluję na najciekawsze stroje i najciekawsze ozdoby. Tupo, wykonane ze srebra są drogie, przekazywane z pokolenia na pokolenie. A która białogłowa (czarnogłowa) nie ma tej cudownej broszki, spina poły chali wielką agrafą. Tradycyjne kobiece okrycie ramion służy nie tyko do ochrony przed chłodem, ale także przenoszenia rożnych rzeczy na plecach. Na przykład dzieci albo butli z gazem.




Drzew zdecydowanie mniej, plantacje platanów zastępują ziemniaki i quinua  - wysoko kaloryczne zboże z czerwonawym wiechciem, odporne na zimno.


Ingapirca jest uroczą wioską na wysokości 3500 m n.p.m. Młoda dziewczyna zamawia zamawia gorąca przekąske w sklepie. Musi poczekać 5 min. Siada na ławce przed sklepem i wyjmuje robótkę ręczną. Dzierga kilka minut. Jedzenie jest gotowe. Szybciutko chowa dzierganinę z powrotem do torebki. Nazwa miejscowości w języku miejscowych indian oznacza ścianę z kamienia. Bardzo słusznie, bo kiedy Inkowie przyszli sobie na ziemie Indian Kaniari, zaczęli budować ..., oj, czego oni nie budowali. Z kamienia, z idealnie do siebie dopasowanych bloków skalnych. Ale wtedy słońce było bogiem.

Najpiękniejsze(?) miasto w raju

Wyjmuję schowane na dnie szuflady (szafy nie mam) dżinsy i polar. Nadszedł czas, by lato zamienić na kilka dni na wiosnę. Znad poziomu morza wjeżdżam na grubo ponad 3 tys. m n.p.m. Tu zaczynają się moje ulubione krajobrazy. Nad lasami deszczowymi, tam gdzie tylko trawy i skały. W dole potężne doliny pełne mgieł. Niżej zostały drzewiaste paprocie w mglistym, tajemniczym lesie. Przez Cajas jadę do Cuenki (mniej więcej2500 m n.p.m.).

Ja, z moim niskim ciśnieniem, wybrałam się bez kawy w tę drogę i po przyjeździe na miejsce szukałam jej jak szalona. Kawy i cukierków. Z tymi drugimi, podobnie jak z ciastkami nie ma problemu. Jest ich w Ekwadorze, aż nadobfitość, z tym że nie czekoladowych. W kraju, który jest jednym z największych producentów kakao na świecie, trudno znaleźć tabliczkę czekolady. Uprawia się też kawę, ale w trzecim co do wielkości mieście, są dwa miejsca, gdzie można dostać espresso. Spotykam tam oczywiście Portugalczyków i wspominam dziesiątki poobiednich portugalskich espresso wypijanych jeszcze 3 miesiące temu. Liście koki, a konkretnie herbata z nich napój kompletnie obcy. Takie rarytasy dostanę w Peru. W Ekwadorze można kupić jedynie herbatę ekspresową z koki.

Wzgórza, na których rozłożyło się miasto założone przez Hiszpanów w XVI w., zamieszkują w znaczej
części obcokrajowcy, głównie emeryci. A po ulicach zawsze plącze się dużo turystów. Skąd ich tu tyle. James w Stanach należał do tych biedniejszych, tutaj jest bogaczem. Sprzedał tam dom i kupił w Ekwadorze. Tym samych nabył wszystkie prawa jakie posiadają Ekwadorczycy, z opieką zdrowotną na czele. Emeryturę ma wypracowaną w Stanach, waluta jest ta sama. Jeśli jest raj na ziemi, to może nim być Ekwador. Cały rok zielono i ciepło albo bardzo ciepło i pyszne owoce.

Moje ulubione miejsce to park Pumapungo, z ruinami Inków,  fundamentami baraków i budynków, które były częścią miasta Tomebamba. Schodkowe tarasy związane z kultem słońca i duchowym rozwojem, oferują dziś piękny widok na miasto. Nie mówiąc o ładnych roślinkach i ptaszkach.

Niektórzy Cuenkę nazywają najpiękniejszym miastem kraju. Jest inna, bo czysta, schludna, z galeriami obrazów i corocznym jarmarkiem wyrobów ludowych z całej Ameryki Południowej. Także Ekwador tutaj prezentuje całe swoje rękodzielnicze, albo maszynowe bogactwo. A czego w raju brakuje? Projektantów krajobrazu (już przyjechali z Portugalii) i różnych innych specalistów. Przybywajcie. Laboratoria uniwersyteckie są bardzo dobrze wyposażone, sprzętu nie ma go kto obsługiwać, więc go nie używają, albo psują. Magister zaczynający pracę na uczelni dostanie 1400$ Nauczyciel w szkole ze średnim wykształceniem(!) za wysiłek zadawania zadań domowych w stylu: przepisz 40 razy powyższe zdanie, dostaje 700$ A wszystko to zasługa Correi, miłościwie panującego prezydenta.

W każdy sobotni poranek ojciec Rafaela O. włącza radio. O 10.00 zaczyna się cotygodniowe
przemówienie prezydenta. Tato Rafaela kocha swojego prezydenta Rafaela Correę, bo jest bardzo pracowity, pracuje nawet w soboty;-) Poza tym jest lewicowy, a lewica to jego świat. Wypytuje mnie o polską przeszłość. Żałuje, że Ekwador był zawsze pilnowany przez Stany, by system radziecki nie zapuścił tu swoich korzeni. A kto jest odpowidzialny za katastrofę samolotu i śmierć prezydenckiej pary ekwadorskiej (1981)? Amerykanie czy też był to wypadek? Odpowiedź zależy od tego czy pytany jest Ekwadorczykiem czy Amerykaninem.

Prezydent przemawia w urzędzie miasta. Jest 3 listopada, Dzień Niepodległości Cuenki. Wieczorem na centralnym placu przed urzędem policja uformowała labirynt, którym można się przemieszczać. Budynku pilnują 3 pierścienie mundurowych, kolejno – policja, wojsko i ochrona prezydenta. Dodatkową atrakcją tego wieczoru są 2 demonstracje w centrum. Jedna popierająca głowę państwa i druga opozycji. Opozycja jest tak naprawdę na niby, bo jej przywódcy prywatnie są przyjaciółmi Correi.

Prezydent potrafi trafić do serc prostych ludzi. Kombinuje, pożycza pieniądze, oddaje dżunglę z naftą albo bez i inne cuda za długi, ale buduje drogi, zapewnia funkcjonariuszom państwowym dobre zarobki, szkołom wyposażenie, w tym podręczniki. Ludzie to doceniają, bo tych dróg wcześniej nie było. A to co było, pamiętało Inków.

Najpiękniejsza

Miało się zacząć o 20.00 Ludzie gromadzą się pod wielką, zmontowaną specjalnie na tę okazję sceną. Tuż za ogrodzeniem dla vipów ustawiają własne plastikowe krzesła. Żadna impreza w Ekwadorze nie może się obyć bez plastikowych krzeseł. I balonów. Kiedy się zacznie? Może za godzinę, może za dwie. Mijają dwie godziny, dźwięk trąbek służących do kibicowania i innych przeraźliwie świszczących urządzeń rozlega się raz po raz pod sceną, ilością decybeli obiecującą laryngologom duży zarobek w przyszłości. Tak widzowie dają wyraz znudzeniu oglądaniem na telebimach tych samych prezentacji, które sławią dorobek burmistrza i świetlno dymnych iluminacji.

Doczekaliśmy się. Na scenie pojawia się grupa taneczna i w rytm reaggetonu obfite, zgrabne ciała tancerek obiecują dobrą zabawę. Po nich gwiazdy ekwadorskiego showbiznesu rozpoczynają swoją konferancjerską, pełną emocji pracę. Tak zaczynają się wybory nowej królowej miasta, Reiny de Ventanas.

9 kandydatek prezentuje się w różnych, przepięknych kreacjach. W przerwach ze swoimi recitalami występują gwiazdy -Miguel i Tito, Alehandro Sanz. To najważniejsza impreza 40. tysięcznego miasta. I wszystkich innych miast. Zorganizowana z wielkim rozmachem i profesjonalizmem. A opóźnienie? Każdy Ekwadorczyk wie, że godzina ukazana w programie oznacza, że musi dodać do tego od pół godziny wzwyż. Górny pułap nie jest określony. Dlatego dodawanie jest jedyną operacją matematyczną jaką studenci rozpoczynjący naukę na uniwersytetach wynieśli z poprzednich szkół.

Po pierwszej w nocy, wciąż upalnej nocy, wszystko wiadomo. Wygrała ta, która poruszała się najpewniej, Elegna Fabre (18 l.) i przyjęła koronę od swej poprzedniczki, zarazem kuzynki i miss prowincji Los Rios, Nicol Fabre. Korona zostaje w rodzinie.  Elegna wzbogaciła się o 5 tys. $ Wybrano też „Pannę 10 listopada” - Srta. 10 de Noviembre, bo to dzień założenia miasta i kantonu (63 lata temu); na innej kandydatce powieszono szarfę „Panna turystyki”, jeszcze inna została „królową akcji socjalnych”.

Ale te wybory zapisały się w hstorii czymś specjalnym. Jedna z kandydatek była głuchoniema. Przesympatyczna
Ingrid Cerezo (20 l.) zdobyła 2 miejsce, została wicekrólową, a widzowie, każde jej pojawienie się na scenie witali najcieplej i najserdeczniej. Wicereina wygrała 3-dniowy pobyt na Galapagos z osobą towarzyszącą. Dodatkowo każda kandydatka dostała tablet i motocykl.

Emocje, radość, rozczarowanie, łzy. Bo jednej, drugiej potknie się noga, inna zapomni wyuczonej odpowiedzi na wylosowane pytanie. Przecież musiały się wyuczyć odpowiedzi na wszystkie 5 pytań dostępnych w puli. Nie jest łatwe życie miss. I pech, akurat na to pytanie, czyli co myśli o ..., nie zdążyła się nauczyć, albo zamiast 3 zdań, które miała powiedzieć, pamiętała tylko jedno. Nic dziwnego, miss ma na głowie ciężkie dekagramy kosmetyków i ozdób wszelakich, musi pamiętać jak trzymać głowę, rękę, nogę, uśmiechać się przez długie nocne godziny, wytrzymywać oślepiające reflektory oraz wzrok tysięcy oczu. W takiej sytuacji, do głowy nic się już nie zmieści. I głowę musi oszczędzać, by przez rok mogła nosić niebagatelnych rozmiarów koronę.



Reina będzie towarzyszyć burmistrzowi, prezydentowi czy jakiemukolwiek innemu szefowi miasta w ważnych dla tegoż wydarzeniach. Jak prawdziwa królowa, królowa miasta. Każde miasto ma swoją królową. Jej uśmiech na tle panoramy miejscowości będzie życzył przyjemnego pobytu wszystkim przyjezdnym. Któraś z nich zostanie najpiękniejsza w swojej prowincji, a któraś najpiękniejsza w kraju.

Inaczej wyglądają wybory w gorach, np. w Cuence, gdzie wybiera się tzw. Czolę cuencanę. Jest święto miasta, Dzień Niepodległości Cuenki, z tej okazji cały kraj ma wolne. Dni niepodległości w Ekwadorze jest wiele. Ogólny oraz poszczególnych największych miast.  Nie mogę znaleźć wolnej taksówki. Taki to dzień. Najtłoczniej jest w parku Miraflores. Mnóstwo kramów z jedzeniem, na środku wielka scena, a przed nią największy tłum. W żaden sposób nie można sie przecisnąć do przodu, nie można nawet szpilki wsunąć. Na scenie trwają wybory nowej Czoli 2015/16. 20 kandydatek z poszczególnych dzielnic miasta, w tradycyjnych strojach zabiega o względy publiczności i jurorów. Stosują różne metody, przez żołądek do serca, słowiczy śpiew do ucha czy prezentację walorów turystycznych dla oka. Ludzie z całej prowincji to popołudnie zarezerwowali sobie na przeżywanie emocji, w centrum których jest dziewczyna z warkoczami i finalną fortografię ze zwycięską Giovanną.

Día de Todos los Santos


2 listopada - Wszystkich Świętych poprzedza Święto Niepodległości Cuenki, narodowe święto. Zrobił nam się dłuuugi weekend. Cmentarze na wybrzeżu to długie, białe, grube mury, w które wsuwa się trumny jak szuflady w komodę. Deklarowany kult zmarłych nie ma nic wspólnego z polskimi obchodami tego święta. W porównaniu z polskimi, cmentarze świecą pustkami, a ulice zapełniają się straganami sprzedającymi pyszną owocową zupę coladę moradę i guaguas de pan – drożdżówki w kształcie dzieci. Siła komercji, obecnie już w sprzedaży, kiedyś były tylko rozdawane wśród rodziny i najbliższych. Jak sumuluk w Kirgistanie na nouruz.